na odwrót

Mam dobry okres w życiu, a to dzięki pewnej pani :) ale wiersze nie będą dziś zbyt wesołe. Pierwszy nie jest nowy, ale zarówno on, jak i ja musieliśmy dojrzeć do jego publikacji. Musiał się zdezaktualizować, a jednocześnie w pewnym sensie zaktualizować, tylko...w innej formie. Tak czy inaczej jest to ulubiony z moich wierszy.

Do napisania drugiego zbierałem się od dawna. Cóż, może to będzie przełamanie niemocy twórczej?

Pozdrawiam, Bax


OBAWA

Nie wypowiadaj słów. Twe myśli wzlatują w powietrze

Nie zamykaj oczu. Twój wzrok to poezja i przestrzeń

Opleć mój umysł w stan zagrożenia

Jakże pięknie jest bać się i pragnąć wciąż więcej


Wyruszam dzisiaj w podróż. Przede mną ocean

Będę widział twe oblicze w każdej morskiej fali

Kłuty od środka, nie zapomnę pamiętać

Choćby świat utonął, ja nie przestanę czekać


Jeżeli tylko wracając zobaczę cię na plaży

Jeżeli okręt mój nosić może Twoje imię

Jakże pięknie bać się o kolejną zimę

Jakże pięknie umierać z uśmiechem na twarzy



EPITAFIUM

Napełnijcie wódką kieliszki, panowie

Wypiję tu z wami za nasze zdrowie

I za tych, którzy odeszli przed laty

Lub zgoła niedawno przenieśli się w zaświaty


Jak myślicie, panowie, gdzie oni wędrują?

Na jakich płaszczyznach znajdują się ich dusze?

Czy pod okiem Boga spokój odnajdują

Czy mrok przemierzają jak bezdrożne głusze?


A my, przyjaciele, gdzie będziemy zmierzać

Gdy nadejdą dni Wielkiego Rozliczenia?

Czy uda nam się znaleźć wyjście z głębin cienia?


Teraz żyć nam trzeba, żyć nam teraz trzeba

Wypić dobrze zanim spisze się testament

Dziś udaję, że się cieszę, a już jutro zacznę lament.





I


Im bliżej byliśmy granicy królestwa, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z celu mojego powołania do tego zadania. Trakty stawały się mniej uczęszczane, teren bardziej pagórkowaty. Wiejskie domostwa pojawiały się sporadycznie, za to więcej było drzew. Bardzo dobrze mi znanych drzew. Wiedziałem co to oznacza – tułaczkę po bezdrożach, podróż przez totalnie obcy las.

O wielu rzeczach mogłem powiedzieć, że nie jestem w nich dobry. Właściwie o większości rzeczy mogłem tak powiedzieć. Ale, nie chwaląc się, moje umiejętności odnajdywania drogi i przeżycia w puszczy i na pustkowiu stały się nieprzeciętne, niemal nadludzkie. Lata, jakie spędziłem w drodze, w tym momencie procentowały.

Tak. Byłem w tym dobry. Dość dobry, by przeprowadzić Annę i jej dziecko przez tę pieprzoną puszczę. Dostarczyć ich tam, gdzie będą bezpieczni.

Zaczynałem rozumieć. Wszystko układało się w logiczną całość.

Poza Gregiem, który z wolna się rozpadał.

***

Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że Greg już od naszego pierwszego po latach spotkania nie był sobą. Moja ciągła frustracja powodowała, że nie byłem w stanie dostrzec zachodzących w nim dziwnych przemian, postępujących bardzo powoli, lecz nieustannie. Teraz jednak te procesy się nasiliły i mag stawał się nie tyle niepoczytalny, ile psychicznie niesprawny. Jego umysł przechodził nadzwyczaj ciężką próbę, na którą absolutnie nie był przygotowany. Efekty tego były bardzo niepokojące.

Greg w ogóle przestał mnie zauważać. Nie rozmawiał ze mną, jeżeli pierwszy się do niego nie odezwałem. Nawet wtedy nie potrafił się skupić, zapominał, co mówiłem przed chwilą i, co gorsza, co on sam mówił. Miał dziwaczne przestoje myślowe; przez kilka minut prowadził ze mną żywą konwersację, po czym ni stąd ni zowąd popadał w głębokie zamyślenie. Od euforii przechodził do żalu, by po chwili wybuchnąć niczym nieuzasadnionym gniewem. Dawny, opanowany i niemal pozbawiony uczuć Greg umierał.

Najgorsze było to, że wykonywał czynności zupełnie niespodziewane i groźne. Potrafił znienacka zacząć krzyczeć na cały głos lub bawić się nożami i dość niebezpieczny sposób. Co chodziło mu po głowie – nie wiedziałem, ale miałem wrażenie, że mój przyjaciel dziecinnieje. Oczywiście, gdy pytałem go o te zachowania, nie pamiętał ich. Chwile normalności przeplatał chwilami głupoty, całkowicie mu obcej; sprawiało to wrażenie, jakby w jego umyśle zagnieździł się inny człowiek, momentami przejmujący kontrolę nad jego nim.

Cały swój czas w miarę normalnego funkcjonowania poświęcał na rozmowy z Anną, która traktowała go jak dziecko. Wtedy na czoło maga wstępował pot, oczy się zawężały w geście wysiłku umysłowego; z całej mocy poszukiwał sposobu znalezienia z nią kontaktu, zbliżenia się do niej. Nie potrafił pojąć, dlaczego on – samiec alfa, zdobywca kobiecych serc, nie może dotrzeć do tej prostej, ale jakże pięknej kobiety.

Prostej – a jednocześnie niezwykłej.

Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy podczas patrzenia na nią, były jej oczy. Nie były podobne do błękitnych źrenic niewiast z północy; raczej podobne tym z zachodniej części świata, ale znacznie jaśniejsze. Ich brąz był czysty, przejrzysty, idealny. A z tych wielkich oczu patrzyła mądrość i nieograniczone niczym dobro i prostota. Nigdy nie było w nich nienawiści, gniewu, zazdrości. Ta para zawsze obdarzała rozmówcę spojrzeniem życzliwym i serdecznym. Cieszyła się najmniejszym drobiazgiem, smuciły ją cierpienia i ból.

Twarz Anny była okrągła i delikatna; jej łagodne i miękkie rysy sprawiały, że nie można było oderwać od niej oczu. Z tą twarzą kontrastował ubiór – zwykłe szaty wieśniaczki, pracującej na co dzień fizycznie, by dobrze opiekować się domostwem. Jej dłonie były, pomimo młodego wieku, wysuszone i zniszczone, a przy tym bardzo delikatne.

Nie miałem żadnego powodu, żeby dziwić się uczuciom Grega. Sam także kochałem tę dziewczynę, ale jak siostrę. Dla niego zaś stała się ona obsesją, celem życia. I jedną z przyczyn jego szaleństwa.

O mnie


Student.

Kontakt ze mną pod adresem mailowym/tlenowym: bartosz-m@o2.pl bądź przez gg: 2651193.