Przemierzając wielkie, bezludne przestrzenie
Pustynne obszary i jałowe ziemie
Gdzieś zagubiłem cel mojej podróży;
Poszukując utraconej drogi
O posłuszeństwo błagając swe nogi
Modliłem się o siłę, która mi posłuży.
Błądziłem, sam siebie wciąż pytając gdzie
Podążać mam, aby wyjść poza mgłę
Aż w końcu odnalazłem odpowiedź tak dziwną;
Ja – błazen i idiota, ślepe dziecko słońca
W końcu mogłem obudzić się do końca
I znowu stać się sobą, tak jak być powinno.
W radości odnalazłem sens mego istnienia
W świetle dojrzałem ucieczkę od cienia
Zapomniałem na zawsze o chwilach rozpaczy
I zacząłem żyć lepiej, szczęśliwiej...inaczej.