Zima

Ziemia pokryta szronem, śnieg zalegający na sosnach, mroźny, wieczorny wiatr...ta pora roku ma swój klimat.

Zima

Gdy burzowe lato i liściastą jesień
Zastąpiła zima i pokryła lodem
Puszcze, stepy, knieje, ziemię oraz wodę
Starodawne duchy zbudziły się w lesie

Wśród bezdrożnych głębin od wieków krążące
Te same, co niegdyś zwodziły ojców Słowian
By potem zatapiać ich ciała w jeziorach
I wracać do schronień, kryjąc się przed słońcem

Usłyszeć o nich możesz podczas polowania
Gdy przy ogniu będziesz ogrzewać swe dłonie
Pożywiać się, pić i karmić głodne konie
Najstarsi spośród łowców rozpoczną bajania

O czasach najdawniejszych, rzymskich i germańskich
Gdy promień księżyca odbity od śniegu
Świecił na ostrzach mieczy i oszczepów
Nie daj wtedy zasnąć Twojej wyobraźni.

Urodziny

Ha! Jak się okazuje, mój blog kończy dzisiaj dwa lata. Moim zdaniem całkiem niezłe lata mojego życia. Dużo, a nawet bardzo dużo się zmieniło w nim od tamtego czasu. Szczęśliwie bardziej na lepsze niż na gorsze. Cóż, raz na wozie, raz pod wozem, jak to się mówi...ale wydaje mi się, że podążam słuszną drogą. Najważniejsze to z niej nie zboczyć.

W kwestii samego bloga to cóż, zatraciłem trochę regularność pisania ostatnio, ale tak czy inaczej jestem z moich wypocin znacznie bardziej zadowolony niż wtedy, gdy zaczynałem zabawę ze słowem. Swoich utworów oceniał nie będę, ale mogę z dumą powiedzieć, że obecnie całkiem skutecznie udaje mi się przelać na papier (bądź, hm, monitor) swoje myśli. I same myśli stały się chyba jakieś takie sensowniejsze niż kiedyś.

Tak czy inaczej zapraszam do odwiedzin, czytania, komentowania.
Pozdrawiam!

19

Jak w labiryncie kręte korytarze
Spacer ogrodami życia
Jak klatki filmu - migające twarze
Przeważnie wrogie, czasami przyjazne

Obrazy to rozmyte i tak niewyraźne
Kronika moich 19 lat
Pisana w mojej głowie co dnia
Gdy idę przed siebie obserwując świat

Kochając i wierząc tak jak każdy z nas
Kiedy trzeba chwytając się brzytew
Poszukując siebie wśród tłumów i mas
Nie wiem, skąd się wziąłem, nie wiem, dokąd idę.

19 porąbanych lat
Raz na wozie, a raz pod kołami
Gdzie się dzisiaj znajdę, nie wiem jeszcze sam
Szukaj mnie w którymś z korytarzy.

Panoptykon

Mam trochę nowego materiału, mniej lub bardziej życiowego i codziennego. Dziś będzie ten trudniejszy, klimatyczny, wieloznaczny. A co, wolnoć Tomku w swoim domku :)



Panoptykon



Noce od dni się nie różnią
Ma rzeczywistość tonie
Między materią a próżnią
Utknąłem w panoptykonie

Oto uczyniliśmy

Świat zwęził się niewidocznie
Lecz pośród armii oczu
Widzących tak jak wyrocznie
Skupionych na każdym mym kroku

Ja sam też mogłem dostrzec
Za kotarą obłudy
Przeciętej mym wzrokiem jak ostrzem
Tych kilka istotnych różnic

Za nami, jak drzwi wymiarów
Pozamykano bariery
Więzienia czasu, bezmiaru
I tej fizycznej sfery

Puszczają nas jak zwierzęta
Niczym na wybieg, na błonie
Wieczna, potworna męka
Życie w panoptykonie

Ogrody światła

Dawno nic tu nie pisałem.


Fakt faktem mam sporo napisanych wierszy, ale przeważnie na kartkach, nie chce mi się ich przepisywać i giną gdzieś w mroku dziejów. Tak czy inaczej jak poznajduję, to pozamieszczam.

a dziś...

Coś w rodzaju ilustracji słownej do utworu Red Sparrowes - "Alone and unaware, the image was transformed in front of our eyes". Zaprawdę niesamowity utwór. Fascynacja Isis też maczała w tym palce ;)



OGRODY ŚWIATŁA


W ogrodach światła, w jeziorze blasku

Gdzie nic się nie kończy i nic nie zaczyna

Gdzie nie usłyszysz ni śmiechu, ni wrzasku

Gdzie jednakowe są lato i zima


My, nieuważni, sami, opuszczeni

Gdy świt rozerwał nieboskłon na strzępy

Dostrzegliśmy daleko w przestrzeni

Gdzieś wśród chmur zieleni, gdzie prastare dęby


zmianę


Jak mur runęły astralne struktury

Drzewa zawyły boleśnie, lecz z gracją

Człowiek w wyniku transformacji skóry

Stał się wróblem, wilkiem i akacją


W molowej tonacji śpiewał chór rozpaczy

Śmiech destrukcji utonął wśród wrzasku.

Ptaki zaśpiewały na ośnieżonej ziemi

Zniknęły gdzieś drzewa, zamarzł akwen blasku.

Głębiej

GŁĘBIEJ


Głębiej, głębiej, aż do trzewi

Aż do żył, do komór serca

W krew i w nerwy i pod skórę

W każdy element człowieka


Przeszyć elektrycznym bólem

Zasiać ziarno zapomnienia

Wsadzić krzewy uległości

Wielką jodłę posłuszeństwa


Niewolnika się nie szkoli

Jego trzeba wyhodować

Pozbawić go siły woli

Zostawić mu puste słowa


I zarodek, mięsny robak

Zakorzenić w jego ciele

Niechaj myśli, że to piekło

Może być prawdziwym szczęściem


Ten pasożyt, ludzka glista

Nim pochłonie krew, organy

Musi kiedyś się zatrzymać

Bo jednego nie je – prawdy...

Karawana

Karawana

Psy na wzgórzach wyją znowu.
Nikt nie zaśnie dziś w spokoju
Saturn wolno schodzi w dół
Trzyma w szponach los konwoju

Groźne piękno gwiezdnej zorzy,
Ognia żar - mówią dobranoc
Warta wśród gasnących ognisk
Chłodna rosa budzi rano

Nie lekceważ tej pustyni.
To jest ziemia tych, co byli
Nim nadeszli Beduini
Zanim Allah został bogiem

Kogo dzisiaj noc zabierze?
Saturn ostrzy sobie zęby
On był tu przed Gilgameszem
Jutro paść się będą sępy

Drżyj, niewierny, nie znasz bowiem
Swego dnia i swej godziny
Karawana dalej pójdzie
Ty zostaniesz na pustyni.

Upadek Wieży

UPADEK WIEŻY


W chwili, gdy Wieża dosięgnęła nieba
Zaczęto świętować na najwyższych piętrach
Chwaląc swą potęgę, dumni panowie
Pili z Architektem - najważniejszym gościem

Jego przyjście przelało czarę goryczy
Wieża się rozpadła z nieznanych im przyczyn
A my, jej budowniczy, wciąż oszukiwani
Zaczęliśmy mówić różnymi językami

Runęła Wieża z betonowych cegieł
Gdy wszedł na jej szczyt wysłannik z dna piekieł...

W gruzach Wieży dokonał się holokaust
Władców kuli ziemskiej, panów wielkich mocarstw
Jak wzorzec z Biblii, z Sumeru ziggurat
Upadła budowla, co miała szczyt w chmurach

I kiedy świat zmienił swe dawne oblicze
Pojąłem, dlaczego nieludzki Architekt
Miał język niczym żmija - rozwidolny
A zamiast dłoni - zakrzywione szpony...

Runęła Wieża z betonowych cegieł
Gdy wszedł na jej szczyt wysłannik z dna piekieł...

Konstrukcja światła

W hołdzie King Crimson! Robert Fripp NIE UMRZE!



KONSTRUKCJA ŚWIATŁA



ból - gniew - radość - śpiew
chłód - mróz - upał - deszcz

na potęgę mą i krew
czym jest życie, a czym śmierć?
serce skute w męską pięść
instynkt - puls, natury zew

jako bestia, jako lew
jestem ryk i jestem śpiew
jestem szczur i stado mew
jestem ryba i pies też

jestem drzewo oraz perz
jestem pokrzywa i krzak
jestem wszystko, jestem brak
jestem z mroku nietoperz

piach - woda - wiatr - krew
duch - ziema - cisza - śpiew

piach - woda - wiatr - krew
duch -ziemia - cisza - śpiew

patrzeć w lustro - nie dość jest
spojrzeć w siebie - to też nie
łaskę Boską poznać - lecz
jak osiągnąć taki cel?

gdyby móc popatrzeć wstecz
widzieć Ziemi pierwszy dech
i zobaczyć kosmos jak
budzi się pierwszego dnia

ból - wiedza - pustka - ja
oko - kształt - ślepota - fakt

ból - wiedza - pustka - ja
oko - kształt - ślepota - fakt

powiedz mi skąd jestem ja
jak jest zbudowany świat
dokąd lecą cząstki światła
powiedz, z czego ono jest?

powiedz mi skąd jestem ja
jak jest zbudowany świat
dokąd lecą cząstki światła
powiedz, z czego ono jest?

powiedz, że nie umarł Bóg
bo gdzie ja odnajdę sens
czyich szykać będę stóp
gdy nadejdzie życia kres?

gdy nadejdzie życia kres,
gdy nadejdzie życia kres...

---

Jako, że ostatnimi czasy prawie nic nie było, to trzeba te braki trochę uzupełnić. Nic ciekawego teraz nie napisałem, więc będzie kilka starszych rzeczy, które musiały odleżeć swoje.

Uśmiech idiotyczny

Ile sił i nerwów poszło na marne...
Był czas na upadek i niezdecydowanie
Śpij dobrze tej nocy, gdy niebo jest czarne
Zaśnij z wiarą we mnie i z moim zaufaniem

Czy gotów jestem być wybrańcem nieba?
Na razie muszę na ziemię zejść z drzewa.
Pozbyłem się demonów i mojej choroby
Jestem dziś szczęśliwy, jestem dzisiaj zdrowy!

Niczego nie żałuję – przeszłości nie pamiętam
Żyję dniem dzisiejszym, przed ‘wczoraj’ nie klękam
Zmarnowałem wiele godzin na puste przemyślenia
Dzisiaj nie mam sobie nic do powiedzenia.

Ja życie prowadzę nieszczególnie poważne
Tylko to, co teraz to jest dla mnie ważne
Ja drapię się po głowie, gdy mój los się waży
Idiotyczny uśmiech na mej twarzy...

***

Znowu diabeł szepcze różne rzeczy do ucha
Co tym razem przywiodło do upadku ducha?
Gwiazdy zgasły, lecz kiedyś znowu się zapalą
Ból zniknie jak wspomnienie, a nadejdzie skrucha
Przyjdzie czas refleksji i to nie na starość
Odżyją kolory, gdy odejdzie szarość
To nie czas się martwić – szczęście swe odszukasz
Powiedz swemu sercu, by już nie płakało.


Desiderium

DESIDERIUM


potrzebuję tego tak jak pożywienia
jestem z wody, kości, pragnień i sumienia
jestem z rymów, słowa i pustki powietrza
dzikość mojej duszy przeszywa mnie od wnętrza

potrzebuję tego jak Twej obecności
jestem z bólu, mrozu, ciepła i miłości
jestem z wzroku, węchu, słuchu i dotyku
nie pragnę niczego tak jak Twego krzyku

potrzebuję tego jak Twej akceptacji
spokoju Twoich ramion w obliczu frustracji
jestem z Twego snu, jestem z Twego cienia
jestem sługą lodu i bestią z płomienia

potrzebuję Cię w każdej formie istnienia
na każdym etapie mojego wygłodzenia
nie widzę w sobie zła, choć ponoć to pokusa
esencja człowieczeństwa daleka od Chrystusa

O mnie


Student.

Kontakt ze mną pod adresem mailowym/tlenowym: bartosz-m@o2.pl bądź przez gg: 2651193.