na odwrót

Mam dobry okres w życiu, a to dzięki pewnej pani :) ale wiersze nie będą dziś zbyt wesołe. Pierwszy nie jest nowy, ale zarówno on, jak i ja musieliśmy dojrzeć do jego publikacji. Musiał się zdezaktualizować, a jednocześnie w pewnym sensie zaktualizować, tylko...w innej formie. Tak czy inaczej jest to ulubiony z moich wierszy.

Do napisania drugiego zbierałem się od dawna. Cóż, może to będzie przełamanie niemocy twórczej?

Pozdrawiam, Bax


OBAWA

Nie wypowiadaj słów. Twe myśli wzlatują w powietrze

Nie zamykaj oczu. Twój wzrok to poezja i przestrzeń

Opleć mój umysł w stan zagrożenia

Jakże pięknie jest bać się i pragnąć wciąż więcej


Wyruszam dzisiaj w podróż. Przede mną ocean

Będę widział twe oblicze w każdej morskiej fali

Kłuty od środka, nie zapomnę pamiętać

Choćby świat utonął, ja nie przestanę czekać


Jeżeli tylko wracając zobaczę cię na plaży

Jeżeli okręt mój nosić może Twoje imię

Jakże pięknie bać się o kolejną zimę

Jakże pięknie umierać z uśmiechem na twarzy



EPITAFIUM

Napełnijcie wódką kieliszki, panowie

Wypiję tu z wami za nasze zdrowie

I za tych, którzy odeszli przed laty

Lub zgoła niedawno przenieśli się w zaświaty


Jak myślicie, panowie, gdzie oni wędrują?

Na jakich płaszczyznach znajdują się ich dusze?

Czy pod okiem Boga spokój odnajdują

Czy mrok przemierzają jak bezdrożne głusze?


A my, przyjaciele, gdzie będziemy zmierzać

Gdy nadejdą dni Wielkiego Rozliczenia?

Czy uda nam się znaleźć wyjście z głębin cienia?


Teraz żyć nam trzeba, żyć nam teraz trzeba

Wypić dobrze zanim spisze się testament

Dziś udaję, że się cieszę, a już jutro zacznę lament.





I


Im bliżej byliśmy granicy królestwa, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z celu mojego powołania do tego zadania. Trakty stawały się mniej uczęszczane, teren bardziej pagórkowaty. Wiejskie domostwa pojawiały się sporadycznie, za to więcej było drzew. Bardzo dobrze mi znanych drzew. Wiedziałem co to oznacza – tułaczkę po bezdrożach, podróż przez totalnie obcy las.

O wielu rzeczach mogłem powiedzieć, że nie jestem w nich dobry. Właściwie o większości rzeczy mogłem tak powiedzieć. Ale, nie chwaląc się, moje umiejętności odnajdywania drogi i przeżycia w puszczy i na pustkowiu stały się nieprzeciętne, niemal nadludzkie. Lata, jakie spędziłem w drodze, w tym momencie procentowały.

Tak. Byłem w tym dobry. Dość dobry, by przeprowadzić Annę i jej dziecko przez tę pieprzoną puszczę. Dostarczyć ich tam, gdzie będą bezpieczni.

Zaczynałem rozumieć. Wszystko układało się w logiczną całość.

Poza Gregiem, który z wolna się rozpadał.

***

Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że Greg już od naszego pierwszego po latach spotkania nie był sobą. Moja ciągła frustracja powodowała, że nie byłem w stanie dostrzec zachodzących w nim dziwnych przemian, postępujących bardzo powoli, lecz nieustannie. Teraz jednak te procesy się nasiliły i mag stawał się nie tyle niepoczytalny, ile psychicznie niesprawny. Jego umysł przechodził nadzwyczaj ciężką próbę, na którą absolutnie nie był przygotowany. Efekty tego były bardzo niepokojące.

Greg w ogóle przestał mnie zauważać. Nie rozmawiał ze mną, jeżeli pierwszy się do niego nie odezwałem. Nawet wtedy nie potrafił się skupić, zapominał, co mówiłem przed chwilą i, co gorsza, co on sam mówił. Miał dziwaczne przestoje myślowe; przez kilka minut prowadził ze mną żywą konwersację, po czym ni stąd ni zowąd popadał w głębokie zamyślenie. Od euforii przechodził do żalu, by po chwili wybuchnąć niczym nieuzasadnionym gniewem. Dawny, opanowany i niemal pozbawiony uczuć Greg umierał.

Najgorsze było to, że wykonywał czynności zupełnie niespodziewane i groźne. Potrafił znienacka zacząć krzyczeć na cały głos lub bawić się nożami i dość niebezpieczny sposób. Co chodziło mu po głowie – nie wiedziałem, ale miałem wrażenie, że mój przyjaciel dziecinnieje. Oczywiście, gdy pytałem go o te zachowania, nie pamiętał ich. Chwile normalności przeplatał chwilami głupoty, całkowicie mu obcej; sprawiało to wrażenie, jakby w jego umyśle zagnieździł się inny człowiek, momentami przejmujący kontrolę nad jego nim.

Cały swój czas w miarę normalnego funkcjonowania poświęcał na rozmowy z Anną, która traktowała go jak dziecko. Wtedy na czoło maga wstępował pot, oczy się zawężały w geście wysiłku umysłowego; z całej mocy poszukiwał sposobu znalezienia z nią kontaktu, zbliżenia się do niej. Nie potrafił pojąć, dlaczego on – samiec alfa, zdobywca kobiecych serc, nie może dotrzeć do tej prostej, ale jakże pięknej kobiety.

Prostej – a jednocześnie niezwykłej.

Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy podczas patrzenia na nią, były jej oczy. Nie były podobne do błękitnych źrenic niewiast z północy; raczej podobne tym z zachodniej części świata, ale znacznie jaśniejsze. Ich brąz był czysty, przejrzysty, idealny. A z tych wielkich oczu patrzyła mądrość i nieograniczone niczym dobro i prostota. Nigdy nie było w nich nienawiści, gniewu, zazdrości. Ta para zawsze obdarzała rozmówcę spojrzeniem życzliwym i serdecznym. Cieszyła się najmniejszym drobiazgiem, smuciły ją cierpienia i ból.

Twarz Anny była okrągła i delikatna; jej łagodne i miękkie rysy sprawiały, że nie można było oderwać od niej oczu. Z tą twarzą kontrastował ubiór – zwykłe szaty wieśniaczki, pracującej na co dzień fizycznie, by dobrze opiekować się domostwem. Jej dłonie były, pomimo młodego wieku, wysuszone i zniszczone, a przy tym bardzo delikatne.

Nie miałem żadnego powodu, żeby dziwić się uczuciom Grega. Sam także kochałem tę dziewczynę, ale jak siostrę. Dla niego zaś stała się ona obsesją, celem życia. I jedną z przyczyn jego szaleństwa.

Ot tak

Ot tak spróbuję się dziś uśmiechnąć

Może nauczę się dostrzegać piękno

Porzucę marzenia i zapomnę przeszłość

Coś się dla mnie skończy, a coś zacznie od nowa


Ot tak spróbuję mówić w prostych słowach

Stanę się rozsądny, od tak dla zasady

Może przebaczę Rosjanom Katyń

Niemców nie nabiję na pal za holokaust


Oczyszczę niebo z burzowych chmur

Sprawię, że wyjrzy zza nich słońce


Ot tak przemyślę wszystkie swoje wady

Nie pozwolę zrobić z siebie szmaty

Może wypiję jeszcze jedno piwo

Zakochaną dziewczynę uczynię szczęśliwą


Przecież mogę zatrzymać mój wewnętrzny rozkład

Ot tak mogę zburzyć każdy mur

Oczyścić niebo z burzowych chmur

Sprawić, że wyjrzy zza nich słońce.

Wyzwolenie

Do sytuacji jest niełatwo słowa

Podobnie jak do ciała garnitur dopasować

Moja głowa która płonie, moje poparzone dłonie

Jedna utracona szansa i wstęp do historii nowej


Czy żyć dalej marzeniami, czy podążyć życia pędem?

Ta patowa sytuacja, w której każdy ruch jest błędem

Doprowadza mnie do szału, gdy na oczach ideału

Cały tonę w tej chorobie, cały tonę w tej chorobie...


Ref.:

Pragnę dziś uciec na słońce

Zniknąć gdzieś za horyzontem

By znaleźć tam drogę do wyzwolenia

Lub blask oczu wpatrzonych w transie zapomnienia


Nie chcę już dłużej być takim hipokrytą

Prawda czeka na to, aby być odkrytą

Stagnacja nic nie zmienia, ale do stracenia

Nazbyt mam wiele, by wypluć z siebie cały jad


Zerwanie łańcucha szalonych zależności

Wzajemnych pretensji i pseudo – miłości

Mieć może konsekwencje, których bardzo nie chcę

Czy mam prawo aby rujnować czyjś świat?


Nie znajdę rady w poezji i prozie

Nie znajdę ucieczki w dziełach, które tworzę

Czuję, że powoli staję się potworem

I tylko jedna ręka uratować mnie może...


Ref.:

Pragnę dziś uciec na słońce

Zniknąć gdzieś za horyzontem

By znaleźć tam drogę do wyzwolenia

Lub blask oczu wpatrzonych w transie zapomnienia


Pragnę dziś uciec z Tobą na słońce

Zniknąć gdzieś z Tobą za horyzontem

By znaleźć tam drogę do wyzwolenia

I blask Twoich oczu tak wolnych od cienia.


Wypędzeni

Załamanie komunikacji pomiędzy sercami

Ogromny wyłom w obronnym murze

Księga z nieprzebaczonymi krzywdami

Element w naszej dzisiejszej naturze...


Tyle lat niewoli i końcowe wyzwolenie

Nienawiść podawana z ojca na syna

Każdego dnia jedno nowe roszczenie

I potworna wina, obrzydliwa wina


Winowajcy dawno gniją pod powierzchnią gleby

Nic nie jest w porządku – te rany się nie goją

Oczy widzące tylko własne potrzeby

Prawnicy, dyplomaci wciąż dwoją się i troją


Co za skurwysyństwo i cóż za bezczelność

Wasza potęga zbudowana jest na naszej krzywdzie

Na naszej ziemi nie stawajcie choćby piętą

Albo wskrzeście tych, których zabiliście


Won! Praw nie macie, skurwiele, choćby i do życia

Wypędzeni ignoranci! Mam dla was truciznę

Chodźcie, a wam dam ją do wypicia

Byście zobaczyli wyrytą na nas bliznę.

---

tragiczny zastój w twórczości, jeżeli nawet coś płodzę, to nie nadaje się do publikacji. dlatego, by wypełnić przestrzeń, wstawiam 2 odrobinę starsze teksty.

Wiosna

Motyl siadł na mym ramieniu, dał mi dotknąć swoich skrzydeł

I odleciał. Biegłem, goniąc go po świecie

A gdy do mnie się odwrócił, nie był już tamtym motylem.

Pozwoliłem mu odlecieć.


A gdy w smutku pogrążony wróciłem do mego domu

Bardzo długo brałem leki i modliłem się o spokój

Aż pewnego dnia udało mi się pootwierać okna

I wiedziałem, że to stało się, bym sobą mógł pozostać.


I otarłem moje oczy i rozwarłem me ramiona

I uniosłem moje dłonie. Ból udało się pokonać

Uśmiechnąłem się do świata i do wszystkich kwiatów wiosny

I znów stałem się tym dzieckiem, które nie chce być dorosłym.


Teraz stoję sam na drodze, widzę nowe możliwości

Mam tobołek na ramieniu, a przede mną płynie rzeka

Na jej fali będę płynął aż do mej nieśmiertelności

Cały świat i me spełnienie gdzieś w oddali na mnie czeka.


8

Jak w górskim potoku jeden z kamieni

Albo z nieba spadająca gwiazda

Czymże jestem w stosunku do przestrzeni

Całego tego świata, który mnie otacza?

Jestem ziarnem piasku w stumilowej plaży

Jestem kroplą wody w torach oceanów

Jestem tym, który nie przestaje marzyć

Aby się uwolnić od wszelkich schematów


Aby podróżować po lądach i po czasach

Aby wiedzieć, umieć i nadal pamiętać

O tym, kim jestem i byłem od dziecka

Gdy samotnie biegałem po zielonych lasach


Siła daje wiarę, wiara daje siłę

By działać, by tworzyć i mieć odwagę kochać

I wciąż próbować mieć serce ze złota

I czas, by przy biednym stanąć choć na chwilę


Przez życie więc idę z wewnętrzną pokorą

Z respektem, ale z podniesioną głową

By zostawić po sobie jakikolwiek ślad

Że byłem i że znałem życia smak.

Jeszcze jeden czerwony koszmar

Zostałem wrzucony do głębokiego snu

O przekrwionych oczach i krzykach do nieba

Czerwonego koszmaru o spadaniu ku dnu

I kaleczeniu serca na ciernistych krzewach


Błagam, archaniele, podaruj mi światło

W twojej czarnej aurze jest ciepłej i bezpiecznej

Przyciśnij mnie do piersi, ukryj mnie pod płachtą

Czy mam szansę uciec? – chyba niekoniecznie.


Gdy we własnym domu nie mam nic prócz strachu

Gdy powietrze jest gęste niczym od oparów

Gdy skryć nie mogę się nawet na dachu...

- ach, błagam, obudź mnie z tego koszmaru.


Spadłem na sam dół – niżej jest już piekło

I nijak się odbić, i zabić się nijak

Muszę jednak przeżyć – cóż, słowo się rzekło

Aniele, archaniele, pomóż mi w tych chwilach.

...

Wybrane liryki od czasu ostatniego posta, pozostałe nie są raczej warte publikacji (lub jeszcze mniej warte publikacji od tych poniżej).



Skok z Wieży Babel


Wszedł więc na szczyt betonowej Wieży

W której ludzie mówili w tysiącu narzeczy

Gdzie nikt go zrozumieć nie chciał i nie umiał;

Usiadł i nad własnym życiem się zadumał.


Zdjął garnitur i buty, w których chodził

I pozostał nagi, tak jak się urodził

Zdjął z siebie maskę sztuczności i fałszu

I, nie patrząc w dół, uczynił krok na przód.


I lecąc zdał sobie sprawę z własnej samotności

I łzy popłynęły po jego policzkach

Ale wiedział, że warto było – dla wolności

Chociaż była to taka krótka chwila.


dopóki jeszcze w jakimś stopniu aktualne...


Niech pada


Niech pada i świat niechaj się zieleni

Niechże woda dotrze do samych korzeni

Wsiąknie aż do głębi, aż do wnętrza Ziemi

By przez ewolucję wiosnę w lato zmienić.


Niechże pada deszcz, niech pije Matka Ziemia

Niechże pada deszcz i zmyje wspomnienia

Niech zmyje ze mnie chwile, kiedy byłem szmatą

Boże, ześlij deszcz, a podziękuję za to.


Niech pada i zmyje to, co z Niej zostało

Bym uwolnił umysł i uwolnił ciało

Niech pada kiedy potem się odrodzę

A gdy będę umierał – niech pada najmocniej.

Bal u Karmazynowego Króla

Król zaprosił na bal wszystkich władców świata

Przyszli uczesani i w eleganckich frakach

Rozmawiali o tym, czym jest dla nich władza

A Król patrzył, słuchał i z wolna się przechadzał


Usłyszał, że do rządów potrzebna jest siła

Że nie może być mowy o żadnych kompromisach

Że są lepsi i gorsi, silni oraz słabi

Oraz że czasami trzeba kogoś zabić


A on śmiał się i rozdawał heroinę

Każdemu proponował na noc dziewczynę

Głaskał po głowach i całował po rękach


I coraz silniej wciągał ich do piekła

A oni nie wiedzieli, że są w jego mocy

Bo niepostrzeżenie odebrał im oczy.

Psycho

psycho monumental kościół w Brzózie
kościół z dachu GS'u ^^
psycho green Endrju
psycho rad fahren

Taaa...sobota była mocna ^^ zdjęcia są porozmazywane itd., ale kto by się tym przejmował. Najlepsze było wejście na dach GS'u i robienie z niego zdjęć kościołowi xD

Poza tym...

Jak się nazywa żydowski pies?
Gazor.

Czym się różni zapiekanka od Żyda?
Zapiekanka nie puka w szybkę, jak się ją podgrzewa w piekarniku.

Dlaczego wampiry najbardziej lubią żydowską krew?
Bo jest gazowana.

Dwóch żydowskich braci pokłóciło się. Nagle jeden wyjmuje mydełko Fa i chce rzucić drugiego. Ten na to:
- Ej! Dziadka w to nie mieszaj.

Jakie przewinienie pada najczęściej w meczach pomiędzy Niemcami a Żydami?
Spalony.

Czego Żyd nigdy nie powie w samochodzie?
Dodaj gazu.

Itd. ^^


P.S. Nie jestem antysemitą, absolutnie nic nie mam do Żydów, ale dowcipy o nich mnie śmieszą ;)

Ostatnia kropla

Kiedy wylała się ostatnia kropla

Odgarnąłem włosy i podniosłem się z kolan

Wiedząc, że nie mogę liczyć na zmiany

Powstałem i szedłem jakbym był pijany.


Nic się nie stało – powtarzałem sobie

(Ten sam napis karzę wyryć na mym grobie)

momentami w to wierzę, lecz ciągle nie jestem

dokładnie taki sam, jaki byłem przedtem.


Życie płynie dalej, jak wszystko na tym świecie

Raz szybciej, raz wolniej, ale wciąż do przodu

Czas rany wyleczy, lecz daleko jeszcze

Na razie chcę się pozbyć uczucia zawodu.


Raz na wozie, raz pod wozem

Na wstępie napiszę, że mam zły humor, spowodowany czymś, co nazwałbym czynnikiem standardowym( o tym <3 ), zmęczeniem i nieudanym generalnie dniem. Kiedy nie mam humoru, to mam skłonność do przesady, więc słowa, które teraz napiszę, mogą się stać bardzo szybko nieaktualne i nieadekwatne.
Może napiszę, że chciałbym podziękować pewnym panom za wsparcie, którego udzielali mi w trudnych chwilach. Nie jestem ekspresywny i nie okazuję wdzięczności jakoś bardzo rzewnie, ale wierzcie mi, że naprawdę bardzo mi pomogliście i zawsze możecie na mnie liczyć.
Jestem trochę przytłoczony tym, co się dzieje wokół mnie. Być może problemy rodzinne, które ciągną się za mną od dłuższego czasu się wyklarują, jednak nie wiem, ile jeszcze potrwa 'leczenie się' z 'choroby sercowej'. Ja naprawdę próbuję sobie z tym poradzić, ale to nie jest takie proste.
Oj nie.
Mam też serdecznie dość już pracy na stanowisku, które obejmuję. Niby nie jest to coś wielkiego, ale...męczy mnie to już. Ciągłe branie na siebie odpowiedzialności obciąża mnie psychicznie. Jeżeli kiedyś w pracy będzie tak samo, to nie wiem, jak ja dotrwam do emerytury. Nie chcę już więcej nikim rządzić. Ja chcę tylko zrobić coś dobrego dla ludzi i świata i być szczęśliwy. Czy to tak wiele?
Aczkolwiek wierzę w siebie i swoje możliwości. Wiem już, że mogę bardzo wiele. Wszystko zależy tylko od chęci. Ale w ludzi...wierzę coraz mniej. Niestety.
Ale życie ma też swoją jasną stronę, na którą zawsze trzeba patrzeć. Niedługo ognisko u Gaca. Poza tym im dłużej słucham nowej płyty Marillionu, tym bardziej mi się podoba :)

Nocą

Gdy z góry spojrzał na mnie księżyc

Mgła oplątała mnie jak więzy

A z nieba zleciał meteoryt

I noc przybrała swój koloryt

Gwiazdy mówiły między sobą

Sowa hukała mi nad głową

A puszcza trzęsła się do taktu

Nadawanego przez podmuch wiatru

A Śmierć zaszeptała mi do ucha

Że nocy czasem warto słuchać

Bo wielogłosem opowiada

O tym co kryje się w mroku świata.

Z Tobą lub bez

Tak oto leżę na dnie z twarzą w pyle

Kolejny raz, ale tym razem prawdziwie

Wylewam łez jezioro lub morze

- Tak dobrze Cię widzieć w doskonałym humorze!


Muszę się uśmiechać! Składam też życzenia

Wszystkiego najlepszego z okazji Odrodzenia!

Życzę szczerze. Lecz wcześniej przez oskrzela

Połknij trochę bólu, który mnie rozdziera.


Gdy przestaniesz się wreszcie znęcać nad mą głową

Zapomnę o Tobie i będę znów wolny

I będę mógł rozpocząć me życie na nowo

Czysty i rozsądny, szczęśliwy i spokojny.


Życie jest za krótkie, by opłakiwać klęski

Nie zmarnuję już ani chwili na wspomnienia

Wiem, że z tej batalii muszę wyjść zwycięski

Z Tobą, czy bez Ciebie? To już bez znaczenia.

Metanoia

Przemierzając wielkie, bezludne przestrzenie

Pustynne obszary i jałowe ziemie

Gdzieś zagubiłem cel mojej podróży;


Poszukując utraconej drogi

O posłuszeństwo błagając swe nogi

Modliłem się o siłę, która mi posłuży.


Błądziłem, sam siebie wciąż pytając gdzie

Podążać mam, aby wyjść poza mgłę

Aż w końcu odnalazłem odpowiedź tak dziwną;


Ja – błazen i idiota, ślepe dziecko słońca

W końcu mogłem obudzić się do końca

I znowu stać się sobą, tak jak być powinno.


W radości odnalazłem sens mego istnienia

W świetle dojrzałem ucieczkę od cienia

Zapomniałem na zawsze o chwilach rozpaczy

I zacząłem żyć lepiej, szczęśliwiej...inaczej.

Kiedy, jak

Drodzy przyjaciele, pytam was ponownie

Jak długo jeszcze będziecie przelewać bratnią krew?

Ile jeszcze wody musi upłynąć, nim zrozumiecie

Że wszyscy ludzie są tacy sami?

Moje zmęczone oczy i wszystkie przytłaczające mnie rzeczy

Mówią mi, że prędzej wybuchnie niebo

Niż odnajdziecie prawdę i miłość wzajemną.

A przecież nie ma innej drogi

Żeby połączyć wszystkie serca i dłonie;

Jak długo jeszcze będziecie uczyć dzieci

Że nie liczy się nikt inny poza wami?
Czy wszystko musi stanąć na głowie

Byście wreszcie przyswoili sobie

Że nie ma nic gorszego od nienawiści

Że w życiu liczą się nie tylko korzyści

Że człowiek poza ciałem – ma też duszę

Rozum, uczucia, nadzieję i marzenia

Których spełnienie każdemu się należy.

Kiedy opanujecie swe szalone umysły

I dostrzeżecie, że zwierzę w klatce też ma namiastkę człowieczeństwa?

Każdy pragnie wolności, każdy ptak chce rozkładać skrzydła

On, podobnie jak człowiek, ma prawo do życia

Każdy pragnie jaśminowej barwy słońca

Księżyca spływającego z nieba na ramiona

Powiewu wiatru wśród wiosennych drzew

Zapachu morskiej wody i okrzyku mew

Ośnieżonych sosen i zamarzniętych rzek

Bratniej duszy do słuchania i suszenia łez.

Niewolnik zwany Dreszcz

Jestem niewolnikiem. Dreszcz to moje imię

Codziennie upadam przed Tobą na kolana

I wciąż czekając na nowe doznania

Zdezorientowany przełykam mą ślinę

Wybacz, że nie jestem taki jak ty

Nie odmienię siebie, choćbym padł na pysk

Może tysiąc identycznych dni

Pozwoli mi znowu mieć normalne sny

W pokoju pełnym ludzi niesie mnie muzyka

Przez chwilę jestem pod wpływem narkotyku

Na jakiś czas wstrzymuję się od krzyku

I wpadam w trans z którego nie może nic wynikać

Czerpię energię z Twojego spojrzenia

Na jedną chwilę mam namiastkę wolności

By po chwili dostrzec w całej rozciągłości

Że w mym niewolniczym życiu wciąż nic się nie zmienia

Wybacz, że nie jestem taki jak ty

Nie odmienię siebie, choćbym padł na pysk

Może tysiąc identycznych dni

Pozwoli mi znowu mieć normalne sny

Staind - Epiphany

Staind's best song.

Your words they make just a whisper
Your face is so unclear
I try to pay attention
And the words just disappear
Cuz it's always raining in my head
Forget all the things i should have said
So i speak to you in riddles
Cuz my words get in my way
I smoke the whole thing to my head
And feel it wash away
Cuz i can't take anymore of this
I wanna come apart
And did myself a little hole
Inside your precious heart
Cuz it's always raining in my head
Forget all the things i should have said
I am nothing more than
A little boy inside
That cries out for intention
That i always try to hide
Cuz i talk to you like children
Though i don't know how i feel
But i know i'll do the right thing
If the right thing is in fear
Cuz its always raining in my head
Forget all the things i should have said

W drogę

Czasu się nie cofa, oto rzecz wiadoma

Nie zamierzam i nie chcę niczego żałować

Zacząć raz jeszcze – to dla mnie żaden problem

Oddycham powietrzem – w płuca me przez głowę

Przez usta aż do trzewi by potwierdzić siebie

I czuję, odkrywam, sposoby widzę nowe.

Mam siły by przeżyć o wodzie i chlebie

Pistoletu nie mam, nie zachodzę drogi

Od tego by chodzić każdy ma swe nogi

Wolną wolę ma każdy nadaną od Boga

‘Róbta co chceta’ – nie wprost więc napiszę

Z uśmiechem spojrzę na wszystko z wysoka

Zarejestruję wszystko co usłyszę

Bo wiem, że zaczęła się nowa epoka.

Porcupine Tree - Pure Narcotic

one of my favourite songs.by Steven Wilson.


You keep me waiting
You keep me alone in a room full of friends
You keep me hating
You keep me listening to the Bends

No amount of pointless days
Can make this go away

You have me on my knees
You have me listless and deranged
You have me in your pocket
You have me distant and estranged

No narcotics in my brain
Can make this go away

I'm sorry that, I'm sorry that I'm not like you
I worry that I don't act the way you'd like me to

You find me wanting
You find me bloodless but inspired
You find me out
You find me hallucinating fire

No narcotics in my brain
Can make this go away

Have we ever been here before?
Running headlong at the floor
Leave me dreaming on a railway track
Wrap me up and send me back

->

Zeskrobałem się z ziemi, podniosłem i idę. Całkiem dobrze mi idzie. Zająłem się moją miłością, tzn. muzyką. Piszę nowy utwór pod tytułem 'Metanoia'. Być może w najbliższym czasie udostępnię jakieś próbki. Póki co mi się podoba, nawet bardzo :) przydałaby się gitara elektryczna...może ktoś ma niepotrzebne kilkaset złotych? xD

Wiosna!

Oto zaczął się marzec. Zrobiło się ciepławo. Nawet słońce gdzieniegdzie przebłyśnie. Do wiosny kalendarzowej jeszcze trochę, ale zima się tak czy inaczej skończyła.
Wiosna.
Śnieg topnieje. Właściwie już stopniał. Spod śniegu wyłażą śmieci i psie kupy. Toteż trochę śmierdzi.
Słońce świeci. Ludzie łączą się w pary. Za 9 miesięcy urodzi się sporo dzieci. Możliwe, że anormalnych. Hihi.
Nadszedł czas wagarowania i picia win w miejscach niepublicznych. Nadszedł czas zejścia szkoły na drugi plan. Nadszedł czas grania w piłkę w każdej wolnej chwili. Jazdy na rowerze albo motorze.
Tak czy inaczej nadszedł czas ogólnej radości, miłości i seksizmu. Nawet komputery się cieszą. Będą miały mniej pracy.
A ja jak zwykle będę samotnie włóczył się jak cień. Nie z wyboru. Nie z konieczności. Z przeznaczenia. Któremu po raz kolejny nie potrafiłem sprostać.
Oto wyruszam więc w kolejną samotną podróż przez życie. Którąś z kolei. Trzeba odzyskać zerowy bilans. A potem wyjść na plus i znowu zacząć się uśmiechać. W końcu nie potrafię inaczej. Bądź co bądź nie jestem twardzielem pozbawionym uczuć.
No i mamy wiosnę. Nie?

Zmierzch Synów Babilonu

Kimże jesteś by wolno ci było patrzeć na mnie z góry

I palcem mi wskazywać dokąd mam ja iść?
Uciekaj, szaleńcze, tam gdzie twoje miejsce
I zgnij na deszczu jak jesienny liść.

To ja, który staję przeciwko schematom

I mam czelność twierdzić, że nie jestem jak inni

Twierdzisz, że się mylę? To chodź i walcz za to

I padnij - i umrzyj, choćbyś był niewinny.


Jako wychodzę naprzeciw zbrodniarzom

By stawić czoła przegniłej korupcji

I otworzyć drzwi wszystkim tym, co marzą

I wyzwolić energię na drodze erupcji –


Samotnie czy wspólnie – nie ma to znaczenia

Kto ze mną – przyjaciel, kto przeciw jest wrogiem

Powołam do walki młodych ludzi z cienia

I uśpione siły postawię na nogi


Oto jak rodzi się nowa epoka – epoka ludzi gotowych do czynu

Ambitnych, niezależnych i o czystych dłoniach

Epoka zmierzchu Babilonu synów

I kapłanów zrodzonych z Pandemonium łona...


Staję więc gotowy, oczekując na sygnał

Toteż drżyjcie słudzy złotego szatana

Nadszedł okres czystek i tysięcy wygnań

Gdy dobro lśnić będzie jak blask Słońca z rana.

Marillion - Made Again

I have been here many times before
In a life I used to live
But I have never seen these streets so fresh
Washed with morning rain
I have seen this face a thousand times
Every morning of my life
But I never saw these eyes so clear
Free of doubt and pain

Like the whole world has been made again

I have been here many times before
In a life I used to live...

And it's all because you made me see
What is false and what is true
Like the inside and the outside of me
Is being made again by you

And it's all because you made me see
What is false and what is true
Like the inside and the outside of me
Has been made again by you

Like a bright new morning
Like a bright new day
I woke up from a deep sleep
I woke up from a bad dream

To a brand new morning
To a brand new day
Like the whole world has been made again.

Valentine's day

Ona mówi do mnie cicho
Gdy jesteśmy sami
Chowamy się przed światem
Za zamkniętymi drzwiami.

A wtedy liczy się tylko ona
A umysł mój kołysze się jak łódź na wodzie
A to, że na ziemi jest tyle problemów
To w tych momentach nic mnie nie obchodzi.

Cóż, w końcu nikt nie chce być sam
Bądź co bądź nic niezwykłego w tym nie ma
I tak naprawdę to jesteśmy tacy sami
A wszystko inne chyba nie ma znaczenia.


:)


ta :)

Śmierć

Osobiście śmierci się nie boję, bo umrzeć kiedyś trzeba, co za różnica kiedy. Myślę, że już po niej mało mnie będzie obchodziło to, co robiłem za życia. Do śmierci nie spieszy mi się z dwóch powodów: myślę, że mam jeszcze dużo do zrobienia po tej stronie, poza tym są osoby, którym byłoby bardzo przykro z tego powodu.
Smutno mi, gdy ktoś umiera. Nie z powodu samej osoby, bo myślę, że jej samej wcale po tej drugiej stronie nie jest gorzej. Po prostu każdy zmarły pozostawia po sobie pustkę i żal, szczególnie swoich bliskich. Dla każdego z nas śmierć bliskiej osoby jest tragedią, obojętnie w co wierzy.
Zadziwiające, jak bardzo potrafią się zsolidaryzować ludzie ze zmarłym i jego bliskimi. Mam wrażenie, że wtedy stają się, choćby na chwilę, lepszymi ludźmi. Nawet jeżeli zmarłej osoby nie znali osobiście, ale mieli z nią jakąś styczność. Może wtedy wszyscy sobie uświadamiają "to mogłem/am być ja"? Nie wiem. Generalnie wolałbym, żeby społeczeństwo potrafiło odczuwać nie tylko w chwilach tragedii, ale też na co dzień. Zróbcie coś dobrego dla zmarłego i zastanówcie się nad sobą.

Także smutno mi. Chociaż człowieka osobiście nie znałem. Zresztą dlatego nie wpiszę sobie w opisie na komunikatorze znicza. Źle mi się to kojarzy, poza tym nie mam chyba do tego prawa. Niech opłakują inni. Ja się tylko posmucę. Choć trochę z opóźnieniem, bo z opóźnieniem się dowiedziałem. Nieistotne. Co jest teraz istotne?

"Powódź"

Kolejny poranek pod znakiem bólu głowy

Moja czaszka pęka na dwie równe połowy

Patrzę w lustro i pięścią je tłukę z obrzydzeniem

Gardzę sobą odkąd jestem tylko cieniem


Ref.:

Utonę w powodzi znów

By zapomnieć i uciec w marzenia

Wiem że popełniłem błąd

Za który płacić będę do końca istnienia


Włócząc się wśród nieznajomych twarzy

Dryfując między ludźmi których wzrok mnie parzy

Szukam inspiracji, sensu i nadziei

Chociaż wiem, że umieram, i nic tego nie zmieni


Ref.:

Utonę w powodzi znów

By zapomnieć i uciec w marzenia

Wiem że popełniłem błąd

Za który płacić będę do końca istnienia


I tonę w powodzi znów

Tak bardzo się boję, że nie wypłynę już

Wiem że popełniłem błąd

I dla samego siebie brakuje mi słów


Gdybym mógł, gdybym mógł zacząć jeszcze raz

Inaczej bym wykorzystał mój czas

Gdybym mógł, gdybym mógł zacząć jeszcze raz

Inaczej bym wykorzystał mój czas

Royek!


Uwaga uwaga! Oto utwór napisany na cześć ziomala Dariusza R. Kto zna ten wie o kogo chodzi :D


"Royek"

Skąd się wziął – tego nie wie nikt

Ostatnia ostoja polskiej gospodarki

Człowiek - potęga, jak pomnik z marmuru

Gdy z majestatem wsiada do swojej żniwiarki


Niepokonany mistrz gier karcianych

I absolutny król parkietu

Jego boginią jest pani Warka

A jego synami para waletów


Royek, Royek, człowiek rokendrola

Gdziekolwiek się pojawi tam jazda i swawola

Do Royka się modli całe ludzkie plemię

Bo nie Ziemia go przyciąga, ale on przyciąga Ziemię


Już we wszystkich mediach dominuje temat

Sejm uznał, że Royek będzie rządził Polską

Tymczasem sam heros pisze nowy schemat

By świnie eksportować do Turcji drogą morską


Royek, Royek, człowiek rokendrola

Gdziekolwiek się pojawi tam jazda i swawola

Do Royka się modli całe ludzkie plemię

Bo nie Ziemia go przyciąga, ale on przyciąga Ziemię




O mnie


Student.

Kontakt ze mną pod adresem mailowym/tlenowym: bartosz-m@o2.pl bądź przez gg: 2651193.